Wróciłyśmy z Ukrainy i ciągle jesteśmy na fali wrażeń z pobytu tam 🙂 to była nasza druga w życiu wizyta w tym kraju. Pierwszy raz na Ukrainie byliśmy dawno temu, gdzieś koło ’91 roku. Rodzice chcieli pojechać na Kaukaz, do Gruzji. Mieli wykupione bilety na pociąg ze Lwowa do Gruzji i pojechaliśmy tam z Przemyśla, bo tam wtedy mieszkaliśmy. Szalona to była wyprawa z trójką malutkich dzieci, bo ja miałam wtedy 5 lat, Ola 3, a Filip roczek. We Lwowie okazało się, że rodzice pomylili datę odjazdu i spóźnili się o jeden dzień na ten pociąg. Utknęliśmy więc we Lwowie i nie bardzo wiedzieliśmy, co dalej, bo następny taki bilet można było kupić dopiero na za miesiąc. Ta pomyłka okazała się jednak zbawienna, bo w Gruzji wybuchła wtedy wojna domowa i jednocześnie był to czas rozpadu ZSRR, więc czas bardzo niebezpieczny na podróże w tamte rejony. Cudem wróciliśmy do Polski. Z pobytu na Ukrainie pamiętam tylko dworzec i salę dla matki z dzieckiem, gdzie była drewniana zjeżdżalnia i wielkie malowidła na ścianie.
Do Lwowa pojechałyśmy w środę z blablacar. Jest to najtańsza i stosunkowo wygodna opcja podróży. Autobusy jeżdżą przeważnie w nocy i bilet kosztuje 90 zł, pociąg jest droższy i z Warszawy bezpośredniego nie ma, trzeba się dostać do Rzeszowa. Jadąc z blabla trzeba jednak wyszukać pewnego kierowcę, bo sporo osób pisze zaniżone ceny, a potem okazuje się, że biorą więcej; niektórzy w ogóle nie odpowiadają na wiadomości, a inni mają większość opinii negatywnych. My trafiłyśmy na Igora, rzetelnego i sympatycznego kierowcę i zapalonego podróżnika, z którym pojechałyśmy w obie strony za 130 zł za osobę. Pierwszy raz przejeżdżałam samochodem przez granicę, gdzie trzeba było stać i czekać, aż sprawdzą paszporty 😉 kiedy zaczęłam podróżować za granicę, Polska właśnie wchodziła do Unii i paszport nie był potrzebny. Przeleżał mi w szufladzie 12 lat i dopiero w tym roku wyrobiłam sobie nowy z nadzieją, że wreszcie pojadę dalej, niż poza Europę. Nasyciłam się tym oczekiwaniem na granicy za wszystkie czasy, bo przejazd zajął nam aż 5 godzin. Dojechaliśmy do Lwowa wieczorem i już nie miałyśmy siły chodzić po mieście. Doszłyśmy więc do kościoła, gdzie byłyśmy zakwaterowane i poszłyśmy spać, bo w czwartek od rana czekała nas praca.
Kościół ADS na Ukrainie jest czymś, o czym Polska może tylko pomarzyć. Tutaj można zobaczyć obiekt, w którym jest siedziba diecezji zachodniej, telewizji, oczywiście dom modlitwy, mini pensjonat i do tego ogród.
Kiedy weszłyśmy do studia i zobaczyłyśmy salę, to nas w ziemię wbiło. Na poddaszu jest sala przystosowana do nagrywania programu muzycznego Dżem, gdzie zapraszają wykonawców, przeprowadzają z nimi wywiady i nagrywają kilka utworów, którymi przeplatają program.
My też nagrywałyśmy cały dzień utwory, a potem przeprowadzano z nami wywiad. Miałyśmy słuchawki i w innym pokoju był tłumacz, który tłumaczył nam pytania zadawane przez prowadzących po ukraińsku 😉 ciekawe, jak oni to zmontują, bo momentami miałyśmy chwilę przestoju, zanim zrozumiałyśmy pytanie i wymyśliłyśmy na nie odpowiedź, ale myślę, że na pewno zgrabnie to zrobią 🙂 na miejscu była kapela, dostali wcześniej nasze piosenki, opracowali aranżację, uzgodniliśmy jeszcze szczegóły, jak dany utwór ma brzmieć, o czym jest i jaki ma mieć charakter i nagrywaliśmy. Jedne poszły szybko, inne powtarzaliśmy więcej razy, ale łącznie nagraliśmy 5 utworów. Już się nie mogę doczekać, aż to wypuszczą 🙂
Na zwiedzanie miałyśmy niewiele czasu, bo jednak inne wydarzenia były priorytetowe, jednak trzeba sobie zarezerwować inny czas i przyjechać znowu. Ale udało się trochę pochodzić w czwartek wieczorem i w piątek do południa i zrobić kilka zdjęć.
Lwów jest oczywiście stary, podobny do Krakowa, jest w nim wiele ulic nazywanych imieniem polskich postaci, kościoły fundowane przez polskich królów i oczywiście wszędzie się dogadasz, mówiąc po polsku. Odwiedziłyśmy w piątek rano obowiązkowo dworzec, żeby historia zatoczyła koło 😉 dworzec wygląda jak pałac, zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Podobno na Ukrainie wszystkie dworce tak wyglądają. Jest to dla mnie zaskoczenie, bo kamienice czy ulice wyglądają nieraz odstraszająco, ale takie obiekty, jak dworce, opera, kościoły są wystawne. Teraz we Lwowie polskie firmy odnawiają kolejne ulice.
Na Ukrainie panują teraz nastroje narodowe. Godła, flagi, narodowe barwy i zdobienia widać wszędzie: na tramwajach, samochodach, słupach, płotach. Po ulicach chodzą ludzie ubrani w tradycyjne wyszywane koszule, kobiety i mężczyźni.
Na zachodzie nie ma wojennych nastrojów, jednak czuć gdzieś w powietrzu to napięcie. Na dużym placu przed operą stał samochód przywieziony z terenu walk. Szyby były strzaskane przez kule, cała karoseria podziurawiona, a w środku dachu i przez róg samochodu ziała potężna dziura po bombie. Pierwszy raz zobaczyłam na własne oczy, czym jest wojna i wobec takiego widoku człowiek nie ma nic do powiedzenia. A jednak ci wszyscy ludzie, których poznaliśmy, pomimo tej niepewności i biedy byli radośni, pełni energii, śpiewali z entuzjazmem, działali. My w Polsce chyba szybko zapomnieliśmy, w jakich czasach żyliśmy i trochę się nam w głowach poprzewracało, że tak biadolimy na nasz nędzny los w tym kraju. Jak wróciłam do Warszawy i zobaczyłam te czyste ulice, zadbane drogi i nowe tramwaje i autobusy, to zrozumiałam, że żyje się tu całkiem nieźle i nie ma co narzekać.
W piątek po południu pojechałyśmy do Nowego Rozdołu na festiwal muzyczny diecezji zachodniej. Nowy Rozdoł jest położony 60 km na południe od Lwowa, znajduje się tam adwentystyczne sanatorium. Okolica jest piękna: lasy, niewielkie jeziorko, budynki są odnowione, tylko droga na razie jest równie zachęcająca, jak do Zatonia, zanim położono wreszcie asfalt 😛 trzeba się przejechać po ukraińskich drogach, żeby już nigdy w życiu nie narzekać na nasze. Nic dziwnego, że jeździ tam niewiele dobrych samochodów, bo szkoda by ich było na ten księżycowy krajobraz. Ale nasz kierowca nie narzekał, włączył radosną muzykę i omijał dziury z zadziwiającą swobodą. Potem dowiedziałyśmy się, że to kierownik młodzieży w tej diecezji 😉
Oczywiście przy tej okazji poznałyśmy masę fajnych ludzi, wymieniłyśmy się kontaktami, pogadałyśmy z niektórymi trochę dłużej i żałowałyśmy, że w niedzielę wcześnie rano musiałyśmy wracać :/ co by nie powiedzieć, to są nasi wspaniali bracia i siostry i pomimo innego języka to widać, słychać i czuć 🙂 bardzo się cieszę, że tam byłyśmy i ich wszystkich poznałyśmy 🙂 trzeba tam jeszcze kiedyś wrócić 🙂

Rzetelna, dziennikarska relacja :)) Moja bardziej subiektywna 😉